Na początku roku dokonałam kolejnego na Costasy.pl. W ciągu dwóch lat to już szósty raz. Odkąd poznałam Lily Lolo regularnie uzupełniam swoją kosmetyczkę w jej produkty. To zdecydowanie mój ulubieniec w sferze makijażu. Nie mam wielu produktów do malowania się jednak ich jakość jest wysoka i to daje mi poczucie komfortu oraz pewność, że będę wyglądała dobrze. Dziś opowiem Wam o cudnej kosmetyczce, z którą połączyła mnie miłość od pierwszego wejrzenia oraz o konturówkach w bajecznych kolorach. Zapraszam.
Elegancką, złotą kosmetyczkę odkryłam na blogu mojej blogowej bratniej duszy Natki z Jak Pięknie być Kobietą. Jestem sroką i takie rzeczy bardzo mnie przyciągają. Miałam kilka kosmetyczek ale nie były pierwszej nowości ani najwyższej jakości dlatego z przyjemnością postanowiłam się ich pozbyć. Ta kosmetyczka jest z bardzo miękkiego materiału, który przypomina skórę ale chyba nią nie jest. Podszewka w kolorze cukierkowego różu wykonana z wysokiej jakości śliskiego materiału, który w razie potrzeby wystarczy przetrzeć wilgotną szmatką. Jej gabaryty są niewielkie. Zmieszczą się w niej kredki i podstawowe produkty do makijażu. Jest idealna to torebki. Zamek także jest złoty i został wyposażony w zawieszkę- logo Lily Lolo. Dostępna jest również wersja w czarnym kolorze.
Jak na pewno większość z Was wie mam zrobiony makijaż permanentny m.in. ust. Decydując się na niego i tak wiedziałam, że będę się malować. Bardzo lubię mocno podkreślać usta i sięgać po różne kolorowe produkty. Przy wpisie o moim zabiegu pojawiały się komentarze w stylu „mnie pewnie szybko takie usta by się znudziły”. Mnie się nigdy nie nudziły własne więc tym bardziej poprawione się nie nudzą. Tym bardziej, że zazwyczaj je maluję. Aby osiągnąć najlepszą precyzyjnie używam do tego pędzelka lub konturówki. W przypadku tych naturalnych kredekidzie to naprawdę przyjemnie i łatwo. Zawsze robię zdjęcia nowym produktom i jak widzicie aby jak najbardziej realnie oddać odcienie kosmetyków zaprezentowałam je na ręce. Przepraszam za moje koślawe serduszka. Sesja trwała ok. pół godzinie i po tym czasie przystąpiłam do zmywania. Okazało się, ze to wcale nie jest takie proste. Pigmenty wżarty się w skórę i nie pomogły płyny micelarne, dwufazowe i szorowanie mydłem. Ślady zostały i były widoczne jeszcze na drugi dzień! Takiej trwałości naprawdę się nie spodziewałam! A jak spisują się na ustach? Prawie tak samo. Pięknie się trzymają i nie rozmazują. Nie potrzebują dodatkowego utrwalenia fixerem. Zostają na ustach nawet po nietłustym posiłku. Przy bardziej treściwych częściowo są zjadane bo tłuszcz działa rozpuszczająco.
Za fantastyczną trwałością zazwyczaj idzie w parze efekt wysuszenia. Tu go nie ma. Moje usta są naprawdę mocno pielęgnowane w ciągu dnia i zawsze na noc nakładam na nie także balsam więc mają się dobrze. Kredki są miękkie i mają fajne, maślane formuły. Pigmentacja jest doskonała. Konturówek nie używam wyłącznie do zaznaczenia konturu, służą mi także do wypełnienia ust całym kolorem.
Ruby Red- nasycona czerwień
True Pink- intensywny róż
Soft Nude- delikatny beż
Jedyny minus naturalnych kredek Lily Lolo, który tu zauważam to mała ilość dostępnych kolorów. Są to podstawowe tj. czerwień, róż i nude. Warto byłoby poszerzyć ofertę o kilka dodatkowych odcieni np. burgund czy pomarańcz. Kredki należy zużyć w ciągu 18 miesięcy. Przypuszczam, że ja pożegnam się z nimi znacznie wcześniej. Odkąd do mnie trafiły regularnie z nich korzystam, szczególnie z różu i czerwieni. Łatwo się ostrzą i nie pękają. Wydajność jest standardowa jak dla innych kredek. Zdecydowanie warto je poznać. Stały się moimi ulubieńcami. Polecam.